czwartek, 23 czerwca 2016

Mugol

Para: Andromenda Black/Ted Tonks
Przepraszam za taki przestój. Po prostu koniec roku w szkole średniej dał mi w kość. ALE macie przed sobą ośmiostronicową miniaturkę o parze kanonicznej. Mam nadzieję, że się spodoba, a kto wie może i będzie druga część?;)
Miłego czytania :)

~*~

- I co? – zapytała Bellatrix patrząc na swoją młodszą siostrę.
- To, co zwykle… Nie można tak traktować Gryfiaków, zwłaszcza pierwszo- i drugorocznych, bo to jest złe i nieładne… - dokończyła Andromenda udając małe, rozkapryszone dziecko, po czym się zaśmiała. – Serio, Dumb już nie ma pomysłu jak nas przeciągnąć na swoją stronę, więc chwyta się wszystkiego. Tobie dał spokój, od kiedy pokazałaś mu Mroczny Znak. Ale ja muszę się z nim męczyć, bo jestem za młoda na bycie Śmierciożerczynią. – westchnęła.
- Spokojnie, Andromendo. Ja już kończę szkołę, tobie zostały jeszcze tylko dwa lata. Wytrzymasz. – powiedziała Bellatrix z dziwnie świecącymi oczami. – Nasz Pan już nie może się doczekać, aż dołączysz do niego. Tak samo, jak z niecierpliwością czeka na ciebie, Narcyzo. – trzynastoletnia Cyzia podniosła wzrok z nad eseju na eliksiry. – Nasz Pan wie, że we trzy, będzie mu najbardziej pomocne i oddane ze wszystkich, że razem będziemy niepokonane, że będzie miał z nas duży pożytek.
- Już nie mogę się doczekać! – wykrzyknęła Andromeda z okrutnym uśmiechem.
- Ja też. – powiedziała niepewnie Cyzia.

~*~

- Och Andromedo, skończyłaś już szkołę. Teraz będę sama w tej cholernej budzie. – powiedziała zasmucona Narcyza.
- Po pierwsze Cyziu: język, jako arystokratka powinnaś wyrażać się odpowiednio do swojego statusu. Po drugie – zaczęła zamykając drzwi, następnie rzuciła zaklęcie wyciszające – W końcu skończyłam tę cholerną budę! – wykrzyknęła radośnie i mrugnęła do swojej siostry. – Teraz tylko przystąpić do Voldemorta.
- Och! Ja tez już bym chciała. – westchnęła rozmarzona Narcyza. – Bella już została żoną Rudolfusa, ja, gdy skończę Hogwart, zostanę żoną Lucjusza, a ty?
- Właśnie nie wiem. Matka jeszcze nic mi nie mówiła. Tata zresztą też nie.
- Dziwne. Prawda?
- Tak. – westchnęła. – Mam nadzieję, że trafi mi się ktoś normalny.
- Też mam taką nadzieję. – przytuliła siostrę.

~*~

- Ale… Mamo, dlaczego trafił mi się taki… taki… taki obleśny typ! Przecież Rockwood jest ohydny! I ma twarz jak ryba wyjęta z wody!
- Andormedo! Nie możesz się tak wyrażać o arystokracie! Poza tym – zmieniła ton głosu na łagodniejszy – kochanie to naprawdę dobra partia dla ciebie.
- Ale Bella ma Rudolfusa, który w brew pozorom jest dobrym mężem. Narcyza za dwa lata wyjdzie za Lucjusza, który, bądźmy szczerze, jest marzeniem! A ja? Ja mam mieć jakiegoś Rockwooda?! Czy on w ogóle wie, co można robić z kobietą, oprócz picia i zabijania?!
- Andromedo!
- Nie mamo! Mam dość. Zawsze mnie pomijałaś, uważałaś mnie za wybryk natury. Na moje siostry zawsze mówiłaś zdrobniale, a na mnie? Jeszcze, od kiedy skończyłam szkołę wydajesz mi tylko rozkazy! Zawsze tylko: Andromedo zrób to, Andromedo zrób tamto, Andromendo przynieś to, a wynieś tamto! Mam dość! Nie jestem skrzatem, który będzie za ciebie wszystko wykonywał.
- I co zamierzasz zrobić? – zimny ton głosu matki, zdziwił Andromedę. – Uciekniesz? Nie zrobisz tego, gdzie niby pójdziesz? Co zrobisz? Jak przeżyjesz? Zarobisz na swoje utrzymanie? Jesteś typową arystokratką. Delikatna, humorzasta i dodatkowo masz cechy prawdziwego mordercy. Nie jesteś prawdziwym Blackiem! – widząc spojrzenie córki dodała szybko. – Myślisz, że nie wiem, co robią poplecznicy Voldemorta? Wiedz, że nie jestem zadowolona, że moja najstarsza córka jest po jego stronie. Mam nadzieję, że Lucjusz wybije Narcyzie z głowy pomysł przystąpienia do Voldemorta, mimo że sam przyjął Mroczny Znak. Dla ciebie wybrałam Rockwooda, ponieważ wiem, że on też jest przeciwny działaniom Czarnego Pana, choć też należy, jednak dzięki temu możesz się czuć w pewien sposób bezpieczna!
- Kłamiesz! Zawsze powtarzasz, jaki Voldemort jest wspaniały i jakie ma dobre pomysły, i że ten świat już dawno powinien być oczyszczony ze szlam, mieszańców, charłaków, mugoli i całego tego bagna!
- Czy kiedykolwiek słyszałaś, abym użyła któregokolwiek z tych określeń? Czy zanim pojawił się Voldemort i przejął kontrolę nad naszym światem, chciała wyniszczyć osoby niemagiczne?
- Idea czystej krwi… - wtrąciła Andromeda.
- Takie bajeczki dla małych dzieci, które nie chcą zasnąć! Dziecko, nie widzisz, co się dzieje?! On niszczy cały świat! Zabija ludzi! To… Andromedo, po prostu przemyśl moje słowa…
Chciała powiedzieć coś, jeszcze jednak do ogrodu, w którym się znajdowały, weszła Bellatrix. Spojrzała na nie zdziwiona. Jej matka starała się wyglądać neutralnie, lecz lekko zaróżowione policzki i jawna złość pomieszana z delikatnym smutkiem w oczach, wskazywały na stan daleki od normalności. Jej siostra miała czerwoną twarz, ciężki oddech, a jej ciemne włosy naelektryzowały się. I unikała jej spojrzenia.
- Co się stało? – zapytała.
-Nic, Bello. – na zdrobnienie z ust matki, Bellatix skrzywiła się, jak zwykle. – Po prostu rozmawiałam z twoją młodszą siostrą. Powiedziałam jej, kto zostanie jej mężem.
- O! – zaciekawiła się i zaraz zapomniała o dziwnym stanie obu kobiet. – Kto to taki?
- Rockwood! – wykrzyknęła Andromeda.
- Żartujesz! – powiedziała Bellatrix i wybuchnęła śmiechem.
- Nie! Nie żartuję! Nasza matka zdecydowała, że moim mężem zostanie Augustus Rockwood.
- Przecież to nienormalne! – powiedziała już poważnie madame Lestrange.
- Tez to mówiłam!
- Dosyć! Czy ci się to podoba, czy nie w wakacje zostaniesz żoną Augustusa!
Nie czekając na odpowiedź weszła do domu.
- Masz przechlapane.
- Jeszcze nie.
- Co zamierzasz zrobić?
- Mam pomysł, ale nie mogę ci powiedzieć, bo nie wiem czy mi się uda.

~*~



Dwór Blacków od godziny pogrążony był w ciemnościach. Gospodarze, ich córki, nawet służba już spała. Na długich korytarzach tylko pojedyncze lampy były włączone. Pozamykane, aczkolwiek nieszczelne okna wpuszczały zimne i delikatne podmuchy wiatru, które unosiły firany. Postacie na obrazach udawały sen. Tylko pewna przodkini na portrecie, znajdującym się na końcu korytarza, stale zajmowała się robótką na drutach.
Nagle drzwi do pokoju panienki Black się otworzyły. Andromeda powoli wychyliła głowę. Wiedziała, że to, co robi jest wybitnie głupie, ale nie przejmowała się tym. Za swój cel obrała, nie doprowadzenie do ślubu z Rockwoodem, więc robi to, co, według niej, jest najlepszym rozwiązaniem. Ucieka. Z przed ołtarza nie mogłaby zwiać. Wtedy już trzymałyby ja zaklęcia. Teraz, albo nigdy.
Wysunęła całe ciało. Powoli zamknęła drzwi. W cieniu, przy ścianie powoli przesuwała się do przodu. W lewej ręce, którą chowała za sobą, trzymała plecak, w którym miała najpotrzebniejsze rzeczy. Oczywiście nie obeszło się bez zaklęcia zwiększająco-zmniejszającego. Zeszła ze schodów. Przeszła przez długi hol i otworzyła drzwi zewnętrzne. Zamykając je towarzyszyło jej dziwne uczucie, że ktoś ja obserwuje. Pokręciła głową nad własną głupotą, przecież wszyscy śpią, a sąsiadów nie mają.
Odetchnęła świeżym powietrzem. Odeszła kilka kroków od domu. Blackowie tylko na swój dom rzucili zaklęcia zabezpieczające. Teren wokół domu, nawet nie był ogrodzony. Gdy minęła piąty, równo przycięty krzak bukszpanu, stanęła i odwróciła się w stronę domu. Chwilę pozostała bez ruchu. Potem teleportowała się z cichym trzaskiem.
Nie była świadoma, że z okna między piętrem drugim i trzecim oglądała ja matka. Gdy dziewczyna zniknęła, pani Black uśmiechnęła się zwycięsko i wyszeptała:
- Zachowałaś się jak prawdziwy Black, Andromedo.

~*~

Świat zawirował, a następnie wyostrzył się. I Andromeda stwierdziła, ze teleportowała się… niewiadomogdzie. Było ciemno. I zimno. Jej wzrok powoli przyzwyczajał się, i zaczęła rozróżniać kształty. Wokół siebie widziała jakieś dziwne smukłe wysokie postacie… Dopiero po kilku minutach zrozumiała, że otaczają ją drzewa.
Była w lesie. Bez wątpienia. Tylko co ona tam robiła? Przecież bardzo dokładnie myślała o Londynie! Więc jak? Wzruszyła ramionami. Myślenie jej nie pomoże. Musi się jak najszybciej stąd wydostać. Dwa razy pod rząd nie da rady się teleportować. Mogłaby się rozszczepić. Założyła plecak na plecy i ruszyła przed siebie.
Po kilku godzinach marszu była wykończona. W tym lesie aż roiło się od gałęzi i wystających korzeni! Jak ona miała się przedostać? Była ubłocona, obolała, głodna i zmęczona. Słońce zaczęło powoli wstawać, więc zaczęło robić się coraz jaśniej, jednak Andromeda czuła się coraz gorzej. Tak jakby słońce zabierało z niej siły, by samo mogło wstać.
Miała zrobić kolejny krok, gdy nagle znów pod jej nogami pojawił się korzeń. Upadła i uderzyła głową w kamień. Ostatnie, co pamiętała, to ptak przelatujący nad nią, między koronami drzew.

~*~

Ted Tonks uwielbiał swoją pracę. Lubił to, że wstaje przed słońcem. To, że opiekuje się lasem i wszystkimi jego stworzeniami. To, że może zawsze oddychać świeżym powietrzem. To, że dom ma tak blisko miejsca swojej pracy. Ted Tonks po prostu uwielbiał być leśnikiem.
Jak zwykle obudził się, gdy było jeszcze ciemno. Jak zwykle chwilę poleżał i ułożył sobie plan dnia. Następnie, jak zwykle, wstał, wykonał poranną toaletę, zjadł śniadanie i ruszył o lasu. Szedł jak zwykle tą samą trasą, aż doszedł do miejsca, gdzie ostatnio wycinał obumarłe drzewa. Tak, Ted Tonks rzadko zmieniał coś w swoim życiu.
Zdjął torbę z pleców i położył na pieńku. Wyjął siekierę i zaczął ścinać zaznaczone drzewo. Rytmicznie uderzał o pień, a ostrze jego narzędzia stopniowo coraz głębiej przenikało przez korę chorego drzewa. Zapewne, jak zwykle, ściąłby to drzewo i kilka innych, gdyby nie to, że zauważył jak z zagłębienia w ziemi ktoś się podnosi…

~*~

Łup. Łup. Łup. Rytmiczne łupanie obudziło Andromedę. Pierwsze co przyszło jej do głowy to, że matka znów chce dać jej nauczkę i specjalnie kazała skrzatom wbijać gwoździe w ściany.
- Mamo… - wychrypiała. Zaczęła szukać różdżki na stoliku nocnym, lecz jej dłoń natrafiła tylko na coś oślizgłego. - Łeee… Ktoś się zrzygał na mój nocny stolik. – opuściła rękę i otępiałym wzrokiem patrzyła przed siebie. Zmarszczyła brwi. Coś jej się nie zgadza. Jej sufit jest kremowy, a nie niebieski z białymi plamami. Poderwała się do siadu. – Zasnęłam u kogoś, matka mnie zabije. – wyszeptała.
Ciągłe łupanie nie dawało jej spokoju. Nagle wszystko zaczęło do niej wracać. Kłótnia. Ucieczka. Teleportacja. Las. Upadek. Aż zabolała ją głowa. Złapała się za nią, a gdy spojrzała na rękę, miała krew na rękach. Zaczęła powoli wstawać. Zobaczy co tak łupie.

~*~

Tad wyprostował się i patrzył jak młoda kobieta w długiej, niebieskiej, ale i ubłoconej i podartej, sukni podnosi się z ziemi. Miała poplątane, brudne i sterczące na wszystkie strony włosy, błoto na twarzy. Plama krwi na prawym ramieniu sugerowała, że kobieta jest ranna. Złapała się drzewa i próbuje złapać pion. Wyprostowała się. Chyba udało jej się go zlokalizować, bo zrobiła pewny krok w kierunku Teda, ale zaraz przewróciła się. Ted uśmiechnął się. Wyglądało to zabawnie. Ciekawe co jej się stało? Wyglądała jak wyciągnięta psu z gardła i wrzucona w błoto. Znów się podniosła. I pokiwała na niego palcem. Zdziwiony do granic możliwości Ted zauważył, że faktycznie słucha się jej.
- Gdzie jestem? I czy dam radę się stąd teleportować do Londynu?
Ted zmarszczył brwi. Coś mu nie pasowało. Teleportować?
- Co? – zapytał.
- Teleportować. Przemieścić się za pomocą magii.
- Przecież magia nie istnieje. – powiedział zdziwiony.
- O matko trafiłam na mugola… - wyszeptała. – Tak. Masz rację. – dodał głośniej. – Więc gdzie jestem?
- W lesie.
- Aha. – mruknęła. – Dobrze, że mówisz. A czy mógłbyś mi trochę pomóc. Chyba uderzyłam się w głowę.
- Tak chodźmy, niedaleko stąd jest mój dom. 

~*~

Idąc w stronę leśniczówki i niosąc na rękach nieznajomą, Ted myślał, co takiego może robić w tych okolicach ranna czarownica. Och, skąd wiem o magii? To proste, jego najlepszy przyjaciel z dzieciństwa jest chrałakiem. A gdy oboje dorośli on znalazł sobie żonę-czarownicę. Henry, bo tak ma na imię ów chrałak, nigdy nie ukrywał, że pochodzi z magicznej rodziny i jego bliscy też nie. Raz nawet Ted przyłapał jego siostrę jak używając patyka i dziwnych uniosła Hernry’ego siedem stóp nad ziemię, mimo, że ona miała wtedy dziesięć lat, a jej brat piętnaście.
Jednak Ted dalej nie rozumiał. Czemu taka piękna czarownica, najwyraźniej arystokratka, robiła brudna i zakrwawiona w lesie?
- Przepraszam, księżniczko, ale jak znalazłaś się w tym lesie?
Andromedzie bardzo spodobało się jak ją nazwał i jakim tonem to powiedział. Dlatego postanowiła odpowiedzieć mugolowi.
- Widzisz, chciałam być gdzie indziej. Ale przywiało mnie tutaj. – wiedziała, że dla mugola taka odpowiedź może wydawać się dziwna, ale nie zamierzała zawracać sobie tym głowy.
- Nie rozumiem.
- Wiem. – ucięła.

~*~

- To jest twój dom? – zapytała arystokratka, patrząc na skromną drewniana chatkę.
- Tak. A czego się spodziewałaś, księżniczko? Pałacu? Jestem leśnikiem, nie arystokratą.
Te słowa wywołały w pannie Black gęsią skórkę. Miała dziwne wrażenie, że ten mugol, wie o czarodziejach.
- Nie. Po prostu… Przywykłam do innych standardów. – powiedziała wyniośle, schodząc z jego rąk. Miał silne męskie ręce, zupełnie inne niż te Rockwooda, albo innego czarodzieja czystej krwi.
- No cóż, na jakiś czas musisz przywyknąć do takich. – mówił otwierając drzwi i przepuszczając ją przodem. – Tutaj możesz spać. – powiedział pokazując zwykłe drewniane łóżko. – Tam jest kuchnia, a tam łazienka, możesz się tam umyć. Zaraz przyniosę ci coś do przebrania. – powiedział, wszystko pokazując, jednak na koniec nie mógł powstrzymać małej złośliwości. – Obawiam się, że nie mam sukni balowej w twoim rozmiarze, księżniczko, muszą ci wystarczyć zwykłe spodnie i męska koszula. – uśmiechnął się na koniec.
Andormeda chciała się obrazić, wyczuła przytyk do swojego ubioru. Jednak uroczy usmiech mugola sprawił, że i ona się uśmiechnęła. To było dziwne.

~*~

Andromeda umyła się i przebrała. Zdziwiła się, gdy spostrzegła, że spodnie, które dostała były damskie. Myśl, która pojawiła się w jej głowie, zmroziła jej krew w żyłach. Czyżby ten mugol miał żonę?
- Widzę, że sobie poradziłaś, księżniczko. Powiem szczerze ubranie drwala nie pasuje do twojej drobnej budowy. – mrugnął do niej.
Fakt, że Andromeda była drobna, spodobał się Tedowi. Wyglądała jak typowa panna na wydaniu, co zawsze go bawiło, ale i w pewien sposób rozczulało. Spodnie jego siostry były na nią trochę za obcisłe, a jego koszula, za obszerna. Jednak lepsze to niż podarta suknia balowa.
- Może i nie jestem zbudowana jak DRWAL, ale mogłabym cie zmieść z powierzchni ziemi, a ty byś nawet tego nie zauważył. – odpowiedziała oburzona.
Jak ten mugol śmiał jej tak powiedzieć?! Ona jest skłonna spojrzeć na niego przychylniejszym okiem, a on daje jej spodnie, jakieś swojej dziewczyny i jeszcze mówi, że źle wygląda?  Andromeda jest Black’ówna, one we wszystkim wyglądają ładnie.
- Och, księżniczko… Nie martw się, mimo, że styl do ciebie nie pasuje, to i tak pięknie wyglądasz. – uśmiechnął się czarująco.
- Masz dziewczynę?
Ted zakrztusił się pitą herbatą.
- Bezpośrednia jesteś. Nie wiesz jak mam na imię, a pytasz się czy mam dziewczynę?
Andromeda dopiero w tym momencie, zrozumiała, że faktycznie nie wie, jak nazywa się jej wybawiciel. Zarumieniła się.
- Spokojnie, księżniczko. – podszedł do niej i ukłonił się. – Nazywam się Ted Tonks, madame.
- Andromeda Black. – ukłoniła się.
- Arystokratyczne zwyczaje.
- Tak zostałam wychowana. – powiedziała zawstydzona.
- To dobrze. W dzisiejszych czasach dobrze wychowana panienka to rzadkość. Siadaj zrobiłem obiad.
Posiłek nie był bardzo wykwinty, ale bardzo Black’ównie smakował.
- Powiedz, księżniczko – powiedział poważnie, gdy skończyli jeść. – co taka drobna kobieta robiła sama w środku lasu?
- Ja… - zastanawiała się czy skłamać. – Uciekłam z domu. Miałam dość matki. Chciała wydać mnie za mąż za…
I tak Andromeda opowiedziała dopiero, co poznanemu mugolowi o sowich problemach. O matce, która jej nie słucha. O tym, że miała, tak jak siostry, wyjść za mąż za kogoś, kogo wybrała matka. O tym, że matka zawsze ją dyskryminowała. O ojcu, który jako jedyny zawsze ją rozumiał i wspierał. Nie zauważyła, kiedy a opowiedziała mu całe swoje życie i, o zgrozo, nie ukrywała, że jest czarownicą. Jedyne, co ją zastanawiało, to jego reakcja. Wydawał się spokojny, jakby wiedział, że ona posiada magiczną moc.
- Nie wiem, co mogę ci poradzić…
- Po prostu pozwól mi tutaj zostać. Pomogę ci w domu. Mimo, że jestem arystokratką, umiem gotować i sprzątać, bo matka zawsze mi kazała mi to robić. Mogę chodzić z tobą do lasu, pomogę ci magią!
- Nie wiem. W końcu jestem mugolem…
- Och, Ted. Daj spokój. – położyła swoją dłoń na jego. – Wiem, że masz dobre serce i pomożesz damie w opresji.
Ted wahał się.
- Dobrze, ale jeden błąd i odstawię cię do domu.
- Oczywiście! – uśmiechnęła się promiennie. Ted nie wie, gdzie ona mieszka, a jakby co użyje Imperio.
Nie zauważyła nawet, kiedy „mugol” stał się „Tedem”.

~*~

Dni mijały bardzo szybko, zamieniały się w tygodnie, a te w miesiące. A bohaterowie, szybko nauczyli się żyć razem. Andromeda zawsze wstawała przed Tedem i robiła śniadanie. Czasem wychodziła z nim do lasu, czasem zostawała w domu. Wieczorami chodzili do przyjaciół Teda, którzy szybko stali się także przyjaciółmi Andromedy.
Black’ówna była w szoku, że tak szybko przywykła do mugolskiego życia. Gotowanie, sprzątanie i inne prace domowe sprawiały jej nawet przyjemność. I nie czuła się jak skrzat domowy! To było w sumie dziwne. Ale Andromenda pierwszy raz czuła się na miejscu.
Podobne odczucia miał Ted. Zawsze dobrze mu było samemu w swojej leśniczówce, ale teraz, gdy miał świadomość, że ktoś na niego czeka z obiadem, było mu cieplej na sercu. Ta kobieta zmieniła jego życie. Postanowił jej dziś wyznać. I nie prosić o chodzenie, tylko od razu się oświadczyć. W końcu mieszkają razem prawie dwa lata.

~*~

Ted wręcz siłą wypchnął ją do Rose, żony przyjaciela z dzieciństwa, która też jest czarownicą. A sam postanowił przygotować kolację. Pierścionek kupił już wcześniej. Biedak, nie pomyślał tylko, że Andromeda uważa, że znalazł sobie dziewczynę, a jej boi się powiedzieć. Czuła się okropnie. Ale poszła razem z ich wspólną znajomą na zakupy.
Gdy Andromeda wróciła, wszystko było gotowe. W kuchni na stole, gdzie jadali posiłki, leżał odświętny obrus, na nim porcelanowa zastawa, kieliszki i świece. Z garnków unosił się apetyczny zapach, którego Andromeda nie potrafiła przypisać do żadnego dania. Nagle pojawił się Ted w garniturze.
- Zapraszam, księżniczko. – powiedział odsuwając jej krzesło.
Na początku Black’ówna miała na niego nakrzyczeć, że zaprosił sobie jakąś panienkę i nie posprzątał, ale jak zobaczyła go tak wyszykowanego, uznała, że nikogo przed nią nie mogło tutaj być. Zajęła wskazane miejsce. Tonks wzniósł danie. Nałożył jej, nalał wina i sam zasiadł do posiłku. Andromeda nie wiedziała, co powiedzieć, a Ted także nie był chętny do rozmowy. Gdy skończyli jeść Ted zaczął mówić.
- Dokładnie dwa lata temu w moim życiu pojawiła się pewna, piękna brunetka. Było to dla mnie niespodziewane, poszedłem jak co dzień do pracy, a ona nagle wstała z ziemi i poszła ze mną do domu. Została ze mną mimo, że ona jest czarownicą, a ja niemagiczny. – wstał i mówił, podchodząc do niej. – Andromedo zmieniłaś moje życie, zmieniłaś mnie. – uklęknął przednią. – Uczyń mi ten zaszczyt i zostań moją żoną. – powiedział wyciągając skromny pierścionek.
Black’ówna nie wiedziała co powiedzieć. Jeszcze nie dawno martwiła się, że jej uczucie jest zupełnie nie odwzajemnione, a teraz Ted klęczy przed nią i prosi ją o rękę.
- Och, Ted.. Tak! – wykrzyknęła i rzuciła mu się na szyję.
Ted założył jej pierścionek na palec, po czym pocałował ją.
- Więc teraz jesteś przyszłą panią Tonks.

~*~

Kilka miesięcy po zaręczynach Andromeda odkryła że jest w ciąży. Powiedziała o tym Tedowi, który był wniebowzięty po usłyszeniu tej wiadomości.
- Adromedo, a…
- Tak?
- Czy… Czy twoja rodzina wie o nas.
- Ted… Moja rodzina jest dość dziwna… Oni… Mogą cię… Ymm… nie zaakceptować.
- Jestem niemagiczny, czy tak?
Andromeda spojrzała na niego przepraszająco.
- Tak.
Ted zmarszczył brwi.
- To nic. Ale powinnaś powiedzieć swojej matce, że zostanie babcią.
- Myślisz, że powinnam?
- Zdecydowanie.

~*~

Kilka dni po tej rozmowie. Andromeda teleportowała się w okolice swojego domu. Otworzyła wielkie drzwi i weszła do rezydencji. Spojrzała na przestronny hol, na schody, które prowadziły do jej starego pokoju. Nagle w drzwiach do salonu pojawił się jej ojciec. Jego pochmurne spojrzenie natychmiast pojaśniało. Prawie się zmienił przez te dwa lata, tylko trochę siwizny wkradło się na jego skronie.
- Tato…
- Andromeda…
Kobieta wpadła w ramiona ojca. Przytuliła się do niego mocna i zaczęła płakać. Jednak pan Black też nie krył łez radości.
- Durello zobacz, kto nas odwiedził.
Po chwili z salonu wyszła dostojna kobieta. Pani Black także nie wiele się zmieniła, tylko pojedyncze pasma siwych włosów wskazywały, że nie widziały się ponad dwa lata.
- Andromedo! – wykrzyknęła i podbiegła do córki. Kobiety przytuliły się mocno. – Tak bardzo za tobą tęskniłam.
Nagle w drzwiach pojawiły się jej siostry. Narcyza natychmiast podbiegła do niej. Bellatrix tylko zmierzyła ją spojrzeniem.
- Teraz możesz w końcu zostać żoną Rockwooda. – powiedziała zimnym, znudzonym głosem.
- Mamo, tato czy mogę porozmawiać z wami na osobności? – zapytała drżącym głosem Andromeda.
- Oczywiście, kochanie. Chodź. – powiedział jej ojciec.
Gdy znaleźli się w gabinecie ojca i zajęli miejsca Andromeda od razu zaczęła mówić. Cieszyła się, że jej głos jest taki pewny.
- Uciekłam, ponieważ nie chciałam zostać żona Rockwooda. Dalej nie chcę nią zostać. Przyszłam tylko, że by wam powiedzieć, że mam narzeczonego i spodziewamy się dziecka.
- Jak… - zaczęła krzyczeć jej matka.
- Durello! – uciszył ją pan Black. – Skoro Andromeda tak postanowiła i tak zrobiła, a my powinniśmy uszanować jej decyzję.
- Zawsze byłeś dla niej pobłażliwy…
- Ty byłaś pobłażliwa dla Bellatrix i Narcyzy i zobacz żaden nie potrafiła zbudować sobie życia. A Andromeda zrobiła to, bez naszej pomocy. Nie mam zamiaru słuchać twoich wymówek.
Durella podeszła do Andromedy i położyła jej dłoń na ramieniu.
- Jestem z ciebie dumna. Zrobiłaś to, na co ani ja, ani żadna z twoich sióstr nie miałyśmy odwagi. Ale widz, że będzie cie to drogo kosztować. – przy ostatnich słowach w jej oczach zamigotało współczucie. – Kim jest twój narzeczony?
- To Ted Tonks.
- Nie znam tego rodu. Czy jego rodzina pochodzi z Anglii? – dopytywał ojciec.
- Ted jest mugolem. – wyszeptała.
- Aha. – powiedział spokojnie. – Rozumiem. Mam nadzieję, że będę mógł poznać twojego wybranka i wasze dziecko, mojego wnuka. – dodał dumnie.
Andromeda spojrzała uszczęśliwiona na swojego ojca.
- Dziękuję tato.
- Córeczko… - zaczęła Durella. – Jestem z ciebie dumna, ale… Boję się o ciebie. My… Będziemy musieli usunąć cię z drzewa rodzinnego. I... Co inni będą o tobie mówić…
- Mamo nie obchodzi mnie ich zdanie. Jestem z Tedem szczęśliwa i damy sobie radę.
- Nigdy cie tego nie mówiłam, ale jestem bardzo dumna mogąc być twoją matka, i także mam nadzieję, że będę mogła poznać Teda i naszego wnuka. Jednak… - dodała widząc radosną minę córki. – Przed Bellą musimy udawać, że jesteśmy wściekli. – zaczęła gorączkowo szeptać. - Oprócz niej jest tutaj Rudolfus i Lucjusz, cała trójka służy Czarnemu Panu. Chcemy cię chronić, kochanie. Gdy „wydziedziczymy cię” – zrobiła cudzysłów palcami – oni uznają to za nic ważnego, jeśli oficjalnie zostaniesz w rodzinie, Czarny Pan będzie chciał zabić ciebie i całą twoją rodzinę. Musicie się ukryć, nie używaj magii. My cię znajdziemy. Rozumiesz?
- Tak. Dobrze. – powiedziała smutna.
- Mama ma rację, kochanie. Wtedy będziecie bezpieczniejsi.
Ostatni raz uściskali swoją córkę.
- Gotowa na przedstawienie?
Andromeda tylko kiwnęła głową.
- No to zaczynamy. – powiedział jej ojciec.

6 komentarzy:

  1. Cześć :)
    Jestem nową czytelniczką i muszę powiedzieć, że ten blog mnie oczarował. Znaczy... Nie wszystkie pary lubię, ale i tak czytłam :P
    No ale czas na tą miniaturkę :)
    Tak więc...
    To było cudowne :)
    I takie romantyczne :)
    I... Zakochałam się.
    Ale mam pytanie.
    Napisałaś tam, że Druella ma nadzieje, że Lucjusz wybije z głowy Narcyzy pomysł przystąpienia do Voldemorta, a później mówi, że muszą ukryć przed nim, że jest z mugolem i... To się trochę kłuci ze sobą, więc... No więc... O co chodzi? Wytłumaczysz to później?
    Ale tak to kocham to *-* i nie mogę doczekać się kolejnej części :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że trafiłaś na mojego blaga i zostałaś dłużej. :)
      Masz rację, nie zauważyłam, że nie zapisałam tego. Chodziło mi o to, że Malfoy i Rockwood, sami należą do Śmierciożerców, ale nie chcą, by ich żony należały. Są przeciwni, temu, by kobiety były Śmierciożerczyniami. Dlatego Durella zdecydowała o ich małżeństwie.
      Dziękuję za ciepłe słowa. :D Wiele dla mnie znaczą.
      Również pozdrawiam :)

      Usuń
  2. siemka fajne opowidania jestem nowa mam nadzieje ze coś dodasz a najlepiej sewmone to moja ulubiona para wracaj i pisz dużo bo mamy wakacje czekam pozdro

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję.
      Dodam coś już teraz, niestety nie będzie to Sevmione, ale jeśli wpadnie mi do głowy pomysł na tę parę, oczywiście napiszę i dodam. ;)
      Pozdrawiam :)

      Usuń